Kirgistan – pierwsze kilometry w górach

09 września 2012 / 18:43
jeden komentarz

Granicę Uzbekistanu z Kirgistanem przekroczyliśmy bez większych przeszkód. W wyniku modyfikacji trasy trafiliśmy chyba na mało uczęszczane przejście. Po stronie Kirgistanu pogranicznicy urzędowali w dwóch budkach, przypominających kioski Ruchu, stojących przy drewnianym szlabanie. Formalności zajęły kilkanaście minut. Zapytaliśmy o stan dróg, dostępność paliwa oraz nazwę piwa nad jakim warto się pochylić i pojechaliśmy na północ w kierunku miasta Toktogul, w którym planowaliśmy nocleg.

Toktogul okazało się małą wioską skoncentrowana przy głównej ulicy wokół kilku sklepów, restauracji oraz stoiska z arbuzami. Kilkaset metrów dalej znajdował się nasz ekskluzywny hotel za 7$. Dojazd do Toktogul to zupełnie inna historia. Uśmiechy malowały się na naszych twarzach od ucha do ucha. Zaczęliśmy wjeżdżać w góry. Nawierzchnia była wręcz idealna, droga prowadziła wzdłuż rzeki Naryn, często przepływającej tuz obok niej. Do miasteczka dojechaliśmy wokół malowniczo położonego zbiornika wodnego zasilającego tamę. Piękne obrazki. Mocno wkręciliśmy się w trasę i niestety nie zatrzymaliśmy się na robienie zdjęć, także polecamy Google.

Następnego dnia planowaliśmy dojechać do jeziora Ysyk-Koll – jednej z głównych atrakcji Kirgistanu. Trasa zrobiła się jeszcze ciekawsza niż dnia poprzedniego. Nawierzchnia wciąż znakomita. Byliśmy mocno zaskoczeni po słabo wyglądających drogach w Uzbekistanie. Dwa razy droga prowadziła przez odcinki znajdujące się na wysokości blisko 3200m. Wysokość czuliśmy my i motocykle, które straciły nieco mocy. Mniej więcej od wysokości 2500m zaczęły pojawiać się jurty – charakterystyczne namioty mieszkalne miejscowej ludności. Nad Ysyk-Koll prowadziły dwie trasy – krótsza i dłuższa. Gdy skręciliśmy z głównej trasy na ta krótszą, po kilkunastu metrach asfaltu pojawił się szuter. Nie mieliśmy informacji jak ta droga wygląda dalej więc w obliczu wcześniejszych doświadczeń, gdzie równa szutrowa nawierzchnia zazwyczaj zapowiadała niespodzianki oraz wciąż nie do końca sprawnych nadgarstków zdecydowaliśmy że pojedziemy przez Biszkek – dłuższą trasą. Nie pożałowaliśmy tej decyzji. Mocno pokręcona droga na wysokości 3000m to fajne doświadczenie.

Tuż przed jeziorem Ysyk-Koll dotarliśmy do bramki podobnej do tych znanych z autostrad. Okazało się, że musimy wnieść opłatę w wysokości 500 SUM, bo jesteśmy turystami. Miejscowi, dokładnie za to samo, czymkolwiek to jest, płacą 300 SUM. Oczywiście wszystkie SUMy mięliśmy w postaci płynnej w bakach, więc jedyna nadzieja była w amerykańskich zielonych banknotach. I przy tej okazji kolejne zaskoczenie. Strażnik o wyglądzie leśniczego oznajmił że skoro nie mamy 500 SUM to płacimy 20 USD co daje około 1000 SUM. No źle trafił. Skończyło się prawie szarpaniną. Kiedy już stojący za nami sznur samochodów chóralnie i nieustannie trąbił panowie strażnicy polecili nam przejechać za szlaban i zatrzymać się na poboczu. Chwilę potem grzecznie zamienili 100 USD na SUMy według ogólnie przyjętego kursu. Wnieśliśmy opłatę i pojechaliśmy dalej.

Nad Ysyk-Koll spędziliśmy dwa dni. Niestety pogoda niezbyt dopisała. Trochę pokręciliśmy się po okolicy, porządnie się wyspaliśmy i nadrobiliśmy zaległości na blogu. Pierwsze cztery dni w Kirgistanie to również cztery pierwsze wrażenia z tego kraju: świetne drogi, zjawiskowe krajobrazy, pobocza i parkingi pełne potłuczonego szkła i mocno spojeni mieszkańcy. Skoro wódkę nazwano tu Vivat, dwa ostatnie wrażenia nie powinny dziwić…

Podziel się:
Kategorie: Kirgistan, Toktogul, Ysyk Koll
 

Komentarz (1)

Wspierają nas