Po dwóch dniach docieramy do Aktau

21 sierpnia 2012 / 20:13
8 komentarzy

Drugiego dnia wróciliśmy na drogę. Dziury okazały się jeszcze większe. Niektóre odcinki przejeżdżaliśmy tempem kierowców TIR pomiędzy 20-30km/h. Obawialiśmy się co jeszcze i kiedy się w motocyklach odkręci lub urwie. Mniej więcej po 40km dotarliśmy do ciekawego odcinka 2,5km żwirowego zjazdu. Nastąpiła krótka przerwa od nieustającego huśtania a my mogliśmy nieco przyspieszyć. Na zjeździe zatrzymaliśmy się akurat obok Kamaza który wpadł do rowu. Jego kierowca chciał nas namówić na wypychanie Kamaza z rowu w pełnym upale. Nie wiemy jaką miał wizję na tą akcje ale grzecznie odmówiliśmy. Na pewno pomógł mu inny Kamaz.

Kilka kilometrów dalej zaliczyłem piąta glebę na odcinku Beyneu – Aktau. Tym razem na skalistej nawierzchni co przełożyło się na wygiętą dźwignię zmiany biegów. Kolejny serwis w słońcu na pustyni. Dźwignie odgięliśmy delikatnie za pomocą łyżek do opon. Okazało się że nie zabraliśmy zapasowej. Żaden z nas nie wie gdzie została i dlaczego. Miałem dość. Nadszedł moment kiedy zacząłem myśleć co ja tu robię i po co ja to robię. Do Aktau, które jest zupełnie nie po drodze, mięliśmy podskoczyć na kilkudniowy odpoczynek ponieważ wiza do Uzbekistanu pozwalała nam na wjazd dopiero 22 sierpnia. Nie tak wyobrażaliśmy sobie ten odpoczynek…

Szczęśliwie okazało się że droga przez piekło skończyła się po 80km. Dalsze 150km to asfalt do samego Aktau. Bardzo nam ulżyło. Tuż po wjechaniu na asfalt zrobiliśmy krótka przerwę w pobliskiej oazie gdzie można było oglądać fajne obrazki zwierząt nadchodzących ze wszystkich stron spragnionych pewnie tak jak i my. Max bardzo chciał poczuć się jak cowboy na prerii więc nie powstrzymał się od wjechaniu na moto w centrum wydarzeń. Nikt nas za to nie ostrzelał ale nie róbcie tego w domu.

Późnym popołudniem dotarliśmy do Aktau. Pierwszą rzeczą jaka zrobiliśmy to kompletne pranie siebie i motocykli, które wyglądały jak po wojnie, w myjni należącej do Azerbejdżanina. Wypraliśmy wszystko za darmo. Azerbjdżanin okazał się być w Polsce jako żołnierz gdzieś pod Wrocławiem. Z sympatią wspominał polskie flaki.

Dzień zakończyliśmy zimnym piwem w mrożonym kuflu i bieługą. Byliśmy mocno wyczerpani. Na długo zapamiętamy drogę z Beyneu do Aktau. Najgorsze w tej historii jest to, że tą samą drogą trzeba wrócić…

Podziel się:
Kategorie: Aktau, Beyneu, Kazachstan
 

Komentarze (8)

Wspierają nas