Pogubieni w Wenezueli…

08 marca 2013 / 13:39
jeden komentarz

Niezbyt pilnie strzeżone przejście graniczne pomiędzy Kolumbią a Wenezuelą to nie jedyna jego cecha charakterystyczna. Tutaj należy wskazać jago drugą cechę – czas. Pełni nadziei, że z samego ranka szybko załatwimy wszystkie formalności aby pokonywać kolejne kilometry po Wenezuelskich drogach, radośnie podeszliśmy do pierwszego okienka. Batalia się rozpoczęła. Spędziliśmy na tej granicy 7h i to często, wykorzystując oczywiście nasz nietuzinkowy urok osobisty, wchodząc gdzieś bez kolejki tylnymi drzwiami. Jedno ksero tam, drugie ksero tam, ubezpieczenie tam, coś tam innego gdzieś indziej, przerwa na lunch itd. itp. Tak to wyglądało. W 2h przerwie lunchowej zdążyliśmy nawet załatwić fryzjera i obgadać całą naszą wyprawę i samochodową wycieczkę świeżo poznanego Brazylijczyka, zmierzającego z Waszyngtonu w USA do rodzinnego Belo Horizonte. Ostatecznie udało się pozyskać wszelkie niezbędne pieczątki i papierki. Wobec braku paliwa przeszliśmy do poszukiwań stacji benzynowej.

I tutaj kolejna ciekawostka. Jak już chyba informowaliśmy na Fejsbuku, benzyna w Wenezueli kosztuje „nic”. Za cały bak (ok23l) płaciliśmy mniej niż za filiżankę kawy. W związku z tym Wenezuela zabezpiecza się przed przygranicznymi zakupami benzyny przez Kolumbijczyków. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów od granicy, na stacjach nie da płacić się kartą czy gotówką. Wenezuelczycy mają coś w rodzaju karnetu z kodem kreskowym, który jest skanowany z przedniej szyby samochodu przez umieszczony na zadaszeniu stacji czytnik. Jak my byliśmy z tego powodu uradowani. W bakach sucho, a na każdej kolejnej stacji panowie mówili, że następna stacja to już będzie normalna. No niestety żadna nie była. Zdołaliśmy dojechać na oparach do miasteczka San Cristobal, gdzie to mili panowie z jednej z kolejnych stacji wlali nam po 5l pomiędzy tankowniami samochodów. Cała sytuacja wygląda dość śmiesznie, ponieważ wyjmując pistolet nalewający benzynę nie można zwolnić spustu bo dystrybutor się zablokuje i konieczne będzie ponowne skanowanie czyjegoś kodu. Także rozlanej benzyny było pełno na i wokół motocykla ale najważniejsze że również w baku.

Tak więc wesoło rozpoczęła się nasza przygoda z Wenezuelą. Przez ten kraj planowaliśmy przejechać możliwie najdalej wysuniętym szlakiem na południe aby możliwie szybko dotrzeć do granicy z Brazylią w Santa Elena. Ten szlak zakładał przejazd z miasteczka San Fernando w okolice rzeki Orinoco. Pewien staruszek w San Fernando, którego szczęśliwie spotkaliśmy przy kawie, nasze plany mocno zmienił. Okazało się że droga którą chcemy jechać jest nieutwardzona, w wielu miejscach zalana a na niektórych rzeczkach i potokach brakuje mostów. Zabrzmiało to jak przygoda, ale wobec napiętego terminu i zdecydowanemu NIE starszego Pana, zdecydowaliśmy pojechać szlakiem bardziej oddalanym na północ.

Jechaliśmy i jechaliśmy. Ruch w kierunku Cuidad Boliviar zrobił się nieco większy. Droga była z. Na mapie było widać, że tuż przed granicą z Brazylią, czeka nas jeszcze wycieczka w niewielkie góry. Nie wiedząc jak tam sytuacja wygląda, postanowiliśmy dojechać do ich podnóża i gdzieś tam zatrzymać się na noc. Sytuacja skomplikowała się w okolicach miasteczka El Tigre a w zasadzie jedną małą wioskę wcześniej. Zgubiliśmy się w gąszczu wyprzedzanych ciężarówek na zmianę z lewej i prawej. Czasem się to zdarzało że jeden z nas był bardziej z przodu a drugi bardziej z tyłu. Zazwyczaj w takich sytuacjach jeden czekał na drugiego przed jakimś skrzyżowaniem albo miasteczkiem albo generalnie jakimś większym zamieszaniem. Tym razem coś poszło nie tak i w zasadzie do dzisiaj nie wiemy co. Max zatrzymał się przy budce z kokosami na rozjeździe dróg. Ja, nikogo nie widząc, pojechałem zgodnie ze znakami wbrew wskazaniom Garmina w tym przypadku. Po chwili wjechałem do miasta. W tym momencie stało się jasne że się zgubiliśmy, bo nigdy nikt z nas w takiej sytuacji sam do miasta się nie zapuścił. Kiedy Max czekał na tym rozjeździe z kokosem ja zastanawiałem się gdzie będzie kolejny najlepszy punkt na spotkanie. Za Cuidad Boliviar było takie miejsce, w którym spotykały się dwie różne drogi ale obie prowadzące w to samo miejsce. W razie gdybyśmy pojechali innymi obaj musieliśmy tamtędy przejeżdżać. Było to sporo kilometrów dalej no ale wydawało się najlepsza opcją. Wysłałem smsa gdzie jadę. Niestety, jak się potem dowiedziałem, sms nigdy nie dotarł bo Max nie miał zasięgu. Znalazł jednak Internet i wysłał mi wiadomość, której z kolei ja wobec braku Internetu nigdy nie przeczytałem. Było zabawnie. Max powiedział typkowi od kokosów żeby mnie zatrzymał jak będę przejeżdżał i powiedział co i jak. Niestety typka od kokosów nigdy nie spotkałem bo byłem już w drodze na kolejny punkt.

Na skrzyżowaniu dróg, punkt kontrolny miała lokalna policja. Zapytałem więc czy przejeżdżał tamtędy taki sam motocykl z tak samo ubranym gościem tylko że wyższym. Pierwszy pan policjant powiedział że nie. Drugi pan policjant, który wyszedł z tej budki po ok. 20 min, powiedział że jednak tak. Wysłałem kolejnego smsa że jadę z tego miejsca dalej, nie wiedząc jeszcze wtedy że wysyłam go w powietrze. Dodatkowo jak się później okazało drugi pan policjant niestety się mylił. Tak więc cały czas jechałem z przodu. Nastał zmrok. Zatrzymałem się w pierwszej większej miejscowości przed masywem górskim. Jasne się stało że tego dnia już raczej się nie spotkamy.

Rankiem następnego dnia sytuacja nieco się wyjaśniła za sprawą częstych policyjnych punktów kontrolnych. Zanim ruszyłem w drogę kolejna niespodzianka. Przed jedyna w tej wiosce stacja benzynową kolejka samochodów i motocykli po paliwo była bez końca. Strażnicy wpuszczali na zmianę motocykle i samochody. Nie mogłem sobie pozwolić na kilkugodzinne oczekiwanie na moja kolej. Pokręciłem się trochę przy strażnikach, ponownie moim „biegłym” hiszpańskim powiedziałem że jadę z daleka i nie mam benzyny i w zasadzie potrzebuje natychmiast. Wpuszczono mnie gdzieś od tyłu a cały bak paliwa dostałem za darmo. Dziękuję Wenezuelo!

Wracając do naszych wzajemnych poszukiwań, pierwszy patrol policyjny, który minąłem tego ranka powiedział że przepuścił Maxa wczorajszego wieczoru. Kolejny powiedział że nikt taki nie przejeżdżał. Musiał zatem stanąć gdzieś pomiędzy. Zostawiłem info że będę czekał na granicy, bo pozostało już niewiele kilometrów. Max ruszył tego dnia ok. godzinę po mnie i wiadomość od panów policjantów otrzymał. Obszar przed granicą z Brazylią to wspaniała okolica. Nie okazał się górami ale wyżyną, po wjeździe na którą, oczom ukazuje się niesamowity krajobraz. Jest to tez świetny teren na motocyklowy off-road, co potwierdziła grupa panów na BMW i KTM’ach, która spotkał Max. Razem spotkaliśmy się tuz przed rogatkami do między granicznej strefy pomiędzy Wenezuela i Brazylią. To była już ostatnia granica do przekroczenia. W paszportach nie było już miejsca na kolejne pieczątki a my byliśmy tak blisko celu. Bom Dia Brasil !

O tym jak dotarliśmy do Salvadoru, na największy na świecie karnawał, już w następnym finałowym odcinku!

Podziel się:
Kategorie: Cuidad Boliviar, El Tigre, San Cristobal, San Fernando, Santa Elena, Wenezuela
 

Komentarz (1)

Wspierają nas