Archiwum
Kategorie
-
Acapulco
Aktau
Atush
Beyneu
Brazylia
Chiny
facebook
geneza
Gwatemala
Indie
Karakorum Highway
Karnawał 2013
Kazachstan
Khardung La
Kirgistan
KKH
Ladakh
Laos
La Paz
Leh
Luang Prabang
Manali
Meksyk
Modeka
motocykle
Nepal
Pakistan
Partnerzy
Patronat
Przygotowania
Recenzja
Recenzje
Rosja
Salvador
Samarkanda
Tajlandia
Touratech Polska
trasa
Ukraina
Uzbekistan
Vang Vieng
voltamundo.pl
Wypadek
Wyprawy
Yamaha XT660Z Tenere
Powrót z Jukatanu rozpocząłem jeszcze w meksykańskim mieście Tulum. Samo miasto nie robi większego wrażenia. Całe życie koncentruje się tam wokół jednej głównej ulicy. Tam też jest Weary Hostel, w którym się zatrzymałem. Fajna atmosfera, ale nie liczcie na to że się tam wyśpicie. Co wieczór jest tam impreza przy różnych dźwiękach. W Tulum chodzi jednak o okolicę, która wypełniona jest jaskiniami zalanymi wodą zwanymi „cenote”. Z grupą zwariowanych Australijczyków odwiedziłem Cenote Dos Ojos, będących trzecim na świecie pod względem długości systemem podwodnych jaskiń (łączna długość 57km). Można tam nurkować z profesjonalnymi przewodnikami ale również świetnie bawić się z samą rurka i płetwami. Warto zaopatrzyć się w wodoodporna latarkę. Niestety zdjęć jaskiń nie posiadam, także zainteresowanych odsyłam do wyszukiwarki Google lub kas Polskich Linii Lotniczych.
W Tulum są również pozostałości po cywilizacji Majów. Same ruiny miasta nie są tak imponujące jak, wcześniej odwiedzone Chichen Itza, ale o ich wyjątkowości stanowi lokalizacja. Ruiny miasta są tuż przy oceanie. Turkusowa woda, biały piasek i wysokie klify o które rozbijają się fale a na ich szczycie ruiny. To sprawia niesamowite wrażenie. Tulum było ważnym portem na szlaku przybrzeżnej żeglugi Majów, a przez jego bramy przechodziły towary z odległych krajów Ameryki Środkowej.
Z Tulum udałem się do Belize. Ten kraj żyje w rytmie reggae. Już na granicy witają mocno wyluzowani Afroamerykanie. Przed wjazdem trzeba pamiętać o zakupieniu ubezpieczenia pojazdu, poza standardowa procedurą imigracyjną i celną. Taka przyjemność kosztuje 35USD. Wszyscy w Belize mówią po angielsku. Ten kraj, jak doczytałem w przewodniku, w każdym aspekcie wyróżnia się spośród pozostałych krajów Ameryki Środkowej. Jest mu bliżej do klimatu karaibskiego niż latynoskiego. Życie płynie wolniej, czego mogłem doświadczyć w dwóch odwiedzonych miejscowościach Corozal oraz Hopkins Village. Przy linii brzegowej Belize rozciąga się, druga co wielkości na świecie rafa koralowa. Można ją podziwiać wyskakując na nurkowania z jednej z licznych małych wysepek bez dróg i prądu. Na lądzie, w górach Maya, spotkać można wciąż potomków cywilizacji Majów mówiących w języku tego ludu. Belize to ciekawe miejsce na mapie.
Szlak powrotny miał zakończyć się w Gwatemali. Wjazd do tego kraju to koszt ok 21USD za dokument pozwalający na tymczasowy import motocykla, ok 2USD za dezynfekcję opon ogrodowym spryskiwaczem do kwiatków oraz walka o jak najlepszy kurs wymiany waluty Belize na walutę Gwatemali. Przy granicy panów chętnych do zamiany kręci się sporo i każdy kurs ma inny więc warto poświęcić chwilę na kilka rozmów. Pierwszym przystankiem był Park Narodowy Tikal z rozległymi ruinami w sercu dżungli. Jest tam sporo chodzenia ale w odróżnieniu od Meksyku, można wchodzić na budowle. Nie jest to możliwe jedynie w przypadku dwóch głównych piramid – „Temple of the Great Jaguar” oraz „Temple of The Mask”. Klimat w Tikal jest nienajgorszy. Polecam.
Z Tikal teleportowałem się o 630km prosto do Antigua i gdzieś tutaj znowu łączymy z Maxem siły we wspólnej wyprawie do celu. Koniec wycieczki! Drugi motocykl prawie gotowy więc to już kwestia godzin i zwijamy asfalt (no chyba że będzie błoto)! Trzymajcie kciuki! Joł!
Komentarze (7)