Laoski off-road

30 listopada 2012 / 03:20
2 komentarze

Przygodę off-road w Laosie rozpoczęliśmy od przeprawy promem przez rzekę Mekong. Po drugiej stronie od razu odnieśliśmy wrażenie że tego dnia zobaczymy Laos w nieco innej odsłonie. Nie było już asfaltu i eleganckiego miasteczka. Jechaliśmy krętą szutrową drogą mijając co jakiś czas małe wioski. W każdej z nich budziliśmy spore zainteresowanie. Możliwe że niewielu motocyklowych turystów tamtędy przejeżdżało co dodatkowo podkręcało emocje. Zaczęliśmy wjeżdżać w góry aż do wysokości ok 1400m. Jadąc drogą przez szczyty takich wzniesień widoki mieliśmy nie wąskie. Najciekawszy w tej historii jest jednak inny widok – nawierzchni po której jechaliśmy. Była to mocno ubita ceglano czerwona ziemia. Fascynował nas tak bardzo ponieważ taka ziemia po deszczu nawet niezbyt mocnym zamienia się w lodowisko. W połączeniu z naszymi oponami Metzeler Tourance, na których wciąż jedziemy, daje to świetny przepis na jazdę slajdami przez las z częstymi wizytami na ziemi. No nic. Jechaliśmy w słońcu dalej i dalej i dalej no i zaczęło padać. Ogromny uśmiech zagościł na naszych twarzach. Jechaliśmy między 15-20 km/h. Przeprawy przez głębokie błoto były nawet łatwiejsze niż jazda po twardych odcinkach pokrytych tylko delikatna mazią, na której każdy ruch nadgarstka na manetce gazu kończy się wyprzedzeniem przez tylne koło. Nie pamiętam ile razy podnosiliśmy motocykle z ziemi. Co jakiś czas na trasie pojawiał się taki specjalny 15m odcinek i zastanawialiśmy się ile ich jeszcze do końca bo robiło się już późno. Ostatnie czego chcieliśmy to jechać po tym w nocy. Okazało się że po 130km, które zrobiliśmy chyba w 7h, dotarliśmy do asfaltu. Zrobiliśmy, już po zmroku, dodatkowe 80km do miejscowości gdzie spędziliśmy nocleg. Mimo że mocno wyczerpani i umazani w błocie bawiliśmy się świetnie. Wcześniej przypuszczaliśmy że przygody z błotem rozpoczniemy dopiero gdzieś w Amazonii. Wygląda na to że pojedziemy tam już nieco doświadczeni.

Drugiego dnia było już mniej ekstremalnie ale wcale nie gorzej. Wjechaliśmy na ok 1800m, tym razem po odcinkach nowo budowanej drogi, gdzie nawierzchnię stanowiły głównie mocno ubite kamienie. Jechało się szybciej i przede wszystkim na wprost. Gdy dotarliśmy do asfaltu dotankowaliśmy motocykle, sympatyczny pan porządnie je umył i tego dnia wróciliśmy do Vang Vieng. Jakoś polubiliśmy to miejsce, mimo że jest już cichą i spokojną mieściną. Następnego dnia ruszyliśmy na południe w kierunku krainy czterech tysięcy wsyp na Mekongu – naszym ostatnim przystankiem przed Kambodżą…

Podziel się:
Kategorie: Laos, Luang Prabang, Vang Vieng
 

Komentarze (2)

Wspierają nas