Desant w Bangkoku

17 listopada 2012 / 14:56
2 komentarze

Po wszystkich historiach zasłyszanych na temat Bangkoku, pierwsza rzecz a może bardziej pierwsze wrażenie jakiego tutaj doznaliśmy to uwaga – zaskakująca cisza. Na lotnisku, po wyglądzie którego łatwo dostrzeżecie że dotarliście do cywilizacji, wsiedliśmy w taksówkę, wyjechaliśmy na autostradę prowadząca do centrum miasta i usłyszeliśmy cudowną ciszę. Zero klaksonów, zero wściekle przeciskających się motorków, zero chaosu, wszystko perfekcyjnie uporządkowane. Poczuliśmy się tak normalnie.

Trafiliśmy w mocno backpakersową okolicę – Banglamphu. Co jest w takim miejscu ? Mnóstwo guesthousów w dobrej cenie, mnóstwo knajp gdzie oprócz jedzenia często można usłyszeć muzykę na żywo, mnóstwo stoisk z wszelkiego rodzaju gadgetami, płytami CD, DVD, podrobionymi dokumentami i ciuchami, mnóstwo obwoźnych jadłodajni. Generalnie jest tam wszystko i jeszcze trochę. Co się robi w takim miejscu ? Generalnie nazwalibyśmy to szeroko pojętą nudą. Zaliczyliśmy lokalną galę tajskiego boksu oraz tajskiego fryzjera który po ścięciu włosów serwuje krótki masażyk. Zaliczyliśmy też normalny, sławny tajski masażyk. No może nie do końca normalny, bo masowało nas dwóch chłopców. Do dziś nie wiemy czy mieli jakieś ukryte zamiary. W tym tez miejscu można wypić piwko trzymając stopy w akwarium pełnym rybek zajmujących się skubaniem naskórka. Byliśmy w trójkę. My i jakiś Pan. Zaznaczamy że my przez ostatnie ponad dwa miesiące trzymaliśmy nasze stópki w motocyklowych butach codziennie po kilka godzin. Bardzo nam było przykro że stópki tego Pana nie wzbudziły zainteresowania rybek, za co zapłacił, ale po naszej stronie akwarium wręcz się kotłowało. Nigdy nie oddawaliśmy się takim pokusom więc przez pierwsze minuty śmiechu było sporo. Nie omieszkaliśmy sprawdzić też czy nie było nas w lokalnych klubach.

W Bangkoku, w tej tez okolicy, poznaliśmy kilka nowych tajskich słówek takich jak: tuk-tuk, bum-bum oraz ping-pong. W zasadzie okazało się że znając te trzy słowa można bez problemu porozumiewać się z tajskimi taksówkarzami. Otóż tuk-tuk to taki samochodo-motorek o pojemności 150cc. Mimo tak małej pojemności brzmi świetnie, bo ci panowie montują do nich sportowe wydechy. Nie omieszkaliśmy sprawdzić jak brzmi przy odcięciu. Niestety nie pozwolili nam się przejechać. Bum-bum to również bardzo popularne słowo na ulicach Bangkongu i znaczenia, pozwólcie że nie będziemy tłumaczyć. Zaskoczył nas ping-pong, gdyż dotychczas uważaliśmy że ten sport jest domeną chińczyków. Oj byliśmy w błędzie. W Tajlandii w ping-ponga grają kobiety głownie po 20 wieczorem.

Kiedy więc już się tak ponudziliśmy w oczekiwaniu na osiołki które miały nadlecieć z Kathmandu, w końcu nadszedł ten dzień. Ustawiliśmy się rankiem z pozostałymi Analeenn, Uli oraz Marko przed ich hotelem. Tak nam się przynajmniej wydawało. Kiedy zjawiliśmy się pod hotelem 5 min przed czasem już wiedzieliśmy że cos jest nie tak, ponieważ nie czekał na nas Uli który zawsze był gotowy przed wszystkimi. Pech chciał że Uli był posiadaczem wszelkich informacji o przesyłce motocykli tak więc musieliśmy wrócić na naszą bazę, nawiązać kontakt z firma eksportową z Nepalu i czekać na info na które lotnisko mamy jechać po motocykle. Pomiędzy Bangkokiem a Kathamndu jest kilka godzin różnicy co dodatkowo komplikowało sprawę. Ostatecznie się udało a na lotnisko dotarliśmy w samą porę. Uli z Marko spotkaliśmy przy biurku Customs Office. Kilka godzin później, ze sterta papierków udaliśmy się do magazynu gdzie mogliśmy spektakularnie rozbić skrzynie, wypakować motocykle i złożyć wszystko do kupy. Trochę to wyglądało jak rozpakowywanie świątecznych prezentów. Moglibyśmy takie prezenty otrzymywać co roku. Tego dnia wieczorem zjedliśmy wszyscy razem pożegnalną kolację, jako że każdy następnego dnia jechał w swoją stronę. My pojechaliśmy na południe, na wyspy…

Podziel się:
Kategorie: Bangkok, Tajlandia
 

Komentarze (2)

Wspierają nas