Krótka i mokra przygoda z Malezją

22 listopada 2012 / 14:12
jeden komentarz

Po dogłębnej kontroli jakości wysp Tajskich przyszedł czas na Malezję. Przygoda krótka bo zaledwie czterodniowa i mokra bo dopiero wtedy, na poważnie poznaliśmy co to znaczy monsun. Pada mocno, gęsto i długo. W zasadzie cały czas pada z krótkimi przerwami na zrobienie nadziei turystom takim jak my, że to już koniec.

Więc jak tylko przekroczyliśmy granicę Tajlandii i Malezji w Sadao zatrzymaliśmy się na pierwszej stacji żeby wskoczyć w kombinezony przeciwdeszczowe. Nie rozstawaliśmy się z nimi już do końca. Na szczęście w Malezji są bardzo dobre drogi, więc mogliśmy pomimo mocnych opadów podróżować bardzo sprawnie. Malezyjscy kierowcy, mimo że przyzwyczajeni do takich warunków, przejawiają wyjątkową ostrożność i dla lepszej widoczności włączają kierunkowskazy awaryjne. Na początku można się nieźle nabrać, bo jak pewnie większość z Was kojarzy, normalnie na widok światełek awaryjnych na autostradzie w Europie trzeba hamować.

W takich strugach deszczu dotarliśmy do miasta Georgetown na wyspie Penang a następnego dnia do Kuala Lumpur. Przemoczone mieliśmy wszystko każdego wieczoru. Monsunowi nie oparły się nawet przeciwdeszczowe kombinezony i po kilku godzinach niestety przemakały. Mocno doświadczone kufry przepuszczały wodę każdą najmniejszą szczeliną i zbierającą się na ich dnie wodę z powodzeniem wchłaniały nasze rzeczy. W butach, woda między paluszkami płynnie przelewała się ze strony lewej na prawą i odwrotnie. W takich warunkach zdołaliśmy ustrzelić kilka fotek, no bo głupio by było nic Wam nie pokazać. Po czterech dniach w mrocznej i mokrej atmosferze marzyliśmy o słońcu. W Kuala Lumpur wylaliśmy więc wodę z kufrów i ruszyliśmy na północ, z powrotem do Tajlandii aby ostatecznie dotrzeć do Laosu, ale o tym w następnym odcinku…

Podziel się:
Kategorie: George Town, Kuala Lumpur, Malezja, Penang
 

Komentarz (1)

Wspierają nas