Przez Pokharę do Kathmandu

16 listopada 2012 / 07:41
jeden komentarz

W drodze do Kathmandu planowaliśmy zatrzymać się wcześniej w Pokharze. Nie udało się tam dotrzeć jednego dnia więc doszedł nocleg w miejscowości Buthwal. Tego wieczora, w tej właśnie miejscowości, po raz pierwszy na wyprawie wyrzucono nas z hotelu. I uwaga – stało się to zanim jeszcze zdążyliśmy się zainstalować. Bardzo ciekawe przeżycie. Właściciela hotelu poznaliśmy w restauracji w której jedliśmy kolację. Od słowa do słowa i okazało się że ma dla nas tani nocleg, więc pojechaliśmy. Otworzył nam ładnie bramę, polecił zaparkować motocykle w rogu po czym polecił swoim ludziom pokazać nam pokoje. Byliśmy w zasadzie zdecydowani no ale jeszcze nie przeszliśmy do negocjacji ceny, która i tak była atrakcyjna. Było już dosyć późno, właściciel czekał na dole aż obejrzymy pokoje i kiedy schodziliśmy zadał sakramentalne pytanie: OK ?. Odpowiedzieliśmy „OK” ale dodaliśmy że musimy porozmawiać o cenie. O jak ten Pan się wtedy zdenerwował. Chyba byliśmy w zbyt dobrych humorach a on w zbyt złym. Trochę powrzeszczał, pokazał nam bramę i wypowiedział kolejną sakramentalną sentencję „Bye, bye!”. No skoro tak, to pojechaliśmy. Mieliśmy lekkie poczucie klęski ze względu na dobra ofertę, która przeszła nam obok nosa ale szczęśliwie znaleźliśmy szybko nie gorszą opcję w podobnej cenie.

Następnego dnia dotarliśmy do Pokhary. Tam nocleg mieliśmy już nagrany wcześniej więc nie spodziewaliśmy się takich cyrków. Dzięki szerokim znajomościom koleżanki Marty (dzięki Marta!) w Pokharze czekał na nas Brytyjczyk Phill, którego to znajoma– Atma- prowadziła bardzo przyjemny guesthouse. Dotarliśmy na miejsce wczesnym popołudniem i przeszliśmy płynnie do opcji zwiedzania okolicy zwanej Lakeside. Nazwa to nie jest zmyłka – lakeside rzeczywiście jest nad jeziorem i to mocno turystyczny obszar. Restauracje, hotele, bary, imprezy – to tak w wielkim skrócie. Niestety wszystkie lokale zamykane są o 23:00 także w Pokharze raczej nie przywitacie świtu wychodząc z imprezy. Rankiem następnego dnia oczom naszym ukazał się niesamowity widok, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Mieliśmy pokój na ostatnim piętrze z wyjściem na ogromny taras. Poprzedniego dnia nie widzieliśmy nic, tylko chmury. Tego ranka niebo było prawie zupełnie czyste a my ujrzeliśmy panoramę pasma Annapurna. Staliśmy wryci kilkanaście minut. Jeden z lepszych widoków o poranku w naszych karierach. Tego dnia Phill udzielił Maxowi długo wyczekiwanej lekcji yoga.

Do Kathmandu dotarliśmy następnego dnia. Droga była świetna aż do ok 20km przed samym Kathmandu. Okazało się że spory odcinek jest remontowany i znowu przeciskanie między autobusami i ciężarówkami. Samo miasto, a w zasadzie przedmieścia były mocno zakorkowane i zanieczyszczone. Wszechobecny smog trochę popsuł wyobrażenie miasta. Ruch na drogach i skrzyżowaniach zaczął nabierać nieco cech indyjskich – czytaj szaleństwo. Do Kathmandu spieszyliśmy się na spotkanie z człowiekiem z firmy transportowej organizującej wysyłkę motocykli do Bangkoku. Mieliśmy namiary GPS, także Garmin przeprowadził nas przez gąszcz wąskich uliczek w centrum aż do tej jednej ciasnej i ciemnej, przy której nie było śladu żadnego biura. Niezbędny okazał się telefon i po chwili dotarliśmy na właściwe miejsce gdzie już czekali na nas Analeen, Uli, Marko oraz zimne piwko. Następny dzień, w oczekiwaniu na wysyłkę, upłynął pod hasłem serwisu KTM naszego indyjskiego przyjaciela oraz zwiedzania starego Kathmandu. Odwiedziliśmy Monkey Temple oraz Durban Square. Zabawna historia wiąże się z Monkey Temple gdzie wybrałem się rykszą którą musiałem razem z kierowcą wpychać pod dwie górki. Takie dodatkowe atrakcje wliczone w cenę przejazdu. Ostatecznie to była jedyna ryksza pod świątynią. Wszyscy pozostali turyści przyjeżdżali taksówkami.

Dzień wylotu z Kathmandu był mocno napięty. Motocykle musieliśmy dostarczyć na cargo i tam rozebrać ok2-3h przed naszym wylotem. Czysty fun i mnóstwo improwizacji. Wjechaliśmy na hale gdzie były przygotowane skrzynie. Na pierwszy rzut oka były one oczywiście za małe i nie było to złudzenie. Ostatecznie część naszych rzeczy poleciała w skrzyniach z innymi motocyklami. Na hali pomagało nam około kilkanaście osób. Wszystko przebiegało w tak luźnej jak na lotnisko atmosferze że obawialiśmy się czego ci ludzie nie zapakują. Zrobiliśmy co mogliśmy i prawie biegiem udaliśmy się do terminala odlotów. Pozostałe czynności pozostawiliśmy w rękach naszych przyjaciół. Tego dnia w samolocie zjadłem ostatnie w mojej karierze chicken curry. Tajlandio nadchodzimy…

Podziel się:
Kategorie: Kathmandu, Nepal, Pokhara
 

Komentarz (1)

Wspierają nas