Drogą Manali-Leh do indyjskiego raju Ladakh – część druga

03 listopada 2012 / 12:00
4 komentarze

Jak sądziliśmy już dnia poprzedniego, nie tylko następny okazał się ciekawy ale również noc. Pomimo całej sterty rzeczy pod która spaliśmy, najdelikatniej mówiąc nie było za ciepło. Dodatkowo wysokość dała o sobie znać. Nic nie zapowiadało dramatu kiedy się kładliśmy ale po godzinie leżenia okazało się że spać nie można, a ogólne samopoczucie drastycznie się pogorszyło. Rankiem nie byliśmy w najlepszych formach. To był jeden z tych dnie kiedy wchodzisz do toalety i nie wiesz od czego zacząć. No a trzeba jechać. Miła Pani, z której gościny korzystaliśmy poleciła mi wizytę u lokalnego lekarza kilka namiotów dalej. Tak więc uczyniłem. Max leczył się herbatą, ja tlenem w takim namiociku w klimacie serialu Mash, jeżeli ktoś kojarzy i pamięta. W namiociku lekarz najpierw obudził śpiącego kumpla a następnie podłączył mnie pod tlen i rzeczywiście nie więcej niż kilkanaście minut wdychania zrobiło straszną różnicę. Więc po takiej procedurze porannej pojechaliśmy dalej.

Kilkanaście kilometrów za Pang wjechaliśmy na równinę przypominającą pustynię. Kolejne zaskoczenie, że tak wysoko w górach występują takie obszary. Droga początkowo była rewelacyjna, jakby położona wczoraj. Spora część nieco dalej była remontowana ale to głównie ubite kamienie i trochę piasku na objazdach w miejscach budowy niewielkich mostów. Piach oczywiście omijaliśmy szerokim łukiem korzystając z równinnego ukształtowania terenu. Po śladach opon na ziemi widać było że tras objazdów było tam tyle ile prawdopodobnie przejeżdżających tamtędy kierowców. Tego dnia zaliczyliśmy również drugą najwyższą na świecie, dostępną na kołach, przełęcz Taglang La (5328m).

Pustynno-księżycowy krajobraz w końcu się skończył aby zastąpiły go znowu kolory, kolory i jeszcze raz kolory. To naprawdę było niesamowite. Pojawiły się też ciekawe formy ukształtowane w ciemnym piachu przez niewielkie rzeki. Jechaliśmy i jechaliśmy, chcieliśmy się zatrzymywać co kilkaset metrów żeby strzelić fotki. Tego dnia do listy „co nas dziś zaskoczy” dopisaliśmy również – dystans przejechany na rezerwie paliwa. Sytuacja nie wyglądała najlepiej już w Pang ale za półtoralitrowa butelkę chciano tam nie przeciętnie sporo. Kolejne stacje z mapy w Garminie okazały się nie istnieć. W lokalnych bazach wojskowych nikt nie mógł nam pomóc, prawdopodobnie dlatego, że Tenere raczej nie pojedzie na paliwie Diesel. W odwodzie mieliśmy dwa kanisterki po 3l. Tenera jechała i jechała aż wydawało się to nieprawdopodobne. Max przejechał 130km, ja przejechałem 90km. od momentu kiedy na naszych wyświetlaczach pojawiło się oznaczenie rezerwy. Zaznaczamy że z prędkością nie większą niż 70km/h ale to i tak niezły wynik. Zatankowaliśmy kilkanaście kilometrów przed Leh w okolicy mocno zmilitaryzowanej okolicy, aby ostatecznie dotrzeć po 3 dniach do celu.

Około 40km od Leh czekała na nas wisienka na torcie czyli przełęcz Khardung La (5606m n.p.m). Jadąc tam z Leh trzeba na tym krótkim odcinku pokonać różnice poziomów ponad 2000m i to da się odczuć. Droga jest kamienista, asfalt jest tylko na samym początku, więc nie wjeżdża się szybko ale w głowie zaczyna się kręcić. Wolnym tempem dojechaliśmy na szczyt przełęczy gdzie obok znaku, mówiącego na jakiej znajdujecie się wysokości, jest również najwyżej położona kawiarnia na świecie. Dotarliśmy do kolejnego, ważnego punktu wyprawy. Do Leh wróciliśmy mocno wyczerpani po jedynie około 80km i przeszliśmy do regeneracji organizmów w jednej z ciekawszych form zwanych spaniem…

Podziel się:
Kategorie: Indie, Khardung La, Ladakh, Leh, Manali, Taglang La
 

Komentarze (4)

Wspierają nas