Przeprawa przez Attabad Lake

22 września 2012 / 08:00
3 komentarze

Drugi dzień na KKH był kulminacją doznań i wrażeń. Było po prostu więcej, mocniej, bardziej. Zgodnie stwierdziliśmy, że był to najlepszy dzień wyprawy. Każdy odcinek trasy, bez względu na nawierzchnię był bardziej intensywny. Tego też dnia dotarliśmy do Attabad Lake. To ciekawa historyjka, która zasługuje na oddzielnego posta więc oto i jest.

Samo jezioro, znane również jako Gojal Lake, jest stosunkowo młode ponieważ powstało w styczniu 2010 roku. Dlaczego się tam znaleźliśmy i dlaczego musieliśmy się przez nie przeprawiać ? Otóż jezioro nie powstało tak sobie ale w wyniku potężnego osunięcia gruntu, który zablokował bieg rzeki Hunza. W wyniku osunięcia śmierć poniosło niestety 20 osób a około 6000 zostało przesiedlonych. Przez pierwszy tydzień po osunięciu jezioro osiągnęło długość 21km. Pod wodą znalazły się 242 domy, 135 sklepów, 4 hotele, 2 szkoły i 4 fabryki. Ostatecznie zalanych zostało 25km Karakorum Highway oraz zniszczonych zostało 6 mostów. Wniosek był więc prosty. Przez jezioro trzeba się przeprawić łodziami bo inaczej się nie da.

Jako że często zatrzymywaliśmy się tego dnia żeby zrobić kilka fotek, do jeziora dotarliśmy jako ostatni z grupy. KKH w pewnym momencie dotarła do wioski położonej na zboczu całkiem stromej góry i wyraźnie był to koniec trasy. W dole przy jeziorze, w prowizorycznym porcie, zobaczyliśmy zaparkowane motocykle pozostałych członków grupy. Rozmawiali już z ludźmi zajmującymi się transportem łodziami. Nie były to zbyt wielkie i solidnie wyglądające łodzie, co budziło w nas lekki niepokój. Po chwili okazało się, że aby się przeprawić musimy dotrzeć na drugą stronę wzgórza, na którym położona jest wioska, gdzie czeka na nas inna łódź. Przez wioskę przeprowadził nas miejscowy realizator filmowy, który podróżował na tylnym fotelu motocykla Marco. Przejazd przez wioskę to kolejna atrakcja, której zupełnie się nie spodziewaliśmy. Wąska i kręta droga między małymi budynkami i polami uprawnymi była świetna frajdą. Frajdę mieliśmy my oraz wszystkie miejscowe dzieciaki, które słysząc ryk 10 motocykli, wybiegały na drogę machając nam w geście pozdrowienia. Drogą prowadziła prawie na szczyt wioski, skąd mogliśmy podziwiać urokliwie położone jezioro Attabad Lake. Kiedy dotarliśmy na nabrzeże, okazało się że nasza łódź wcale nie była większa od widzianych wcześniej. Ułożone na niej były drewniane pale, każdy wielkości może dwóch podkładów kolejowych. Zaparkowaliśmy motocykle, przywitaliśmy się z przewoźnikami i pomyśleliśmy: „No dobra, jak oni zamierzają wsadzić dziesięć motocykli na tą łódeczkę, a potem przepłynąć jezioro tak żeby nie była potrzebna pomoc nurków?”.

Grupka przewoźników przystąpiła do załadunku. Wpychali na łódź na zmianę motocykle lżejsze i cięższe. Sporo emocji wzbudził załadunek „słonia” BMW 1200 GS Adventure. Łódź nieustannie kiwała się na lewo i prawo i kilkakrotnie ktoś wbiegał po palach aby łapać swój motocykl, który wydawał się już bliski wodowania. Zimny pot oblewał plecy każdego z nas ale wiedzieliśmy że po prostu musimy zaufać tym ludziom i oddać nasze motocykle w ich ręce. Atmosferę rozładował Uli swoim kultowym już „Don’t touch the bikes!”. Ostatecznie udało się. Motocykle zostały załadowane. Cała przeprawa trwała może nieco ponad godzinę. Widoki przepiękne. Mijały nas łodzie, na których miejscowi przeprawiali nawet samochody terenowe i ciężarowe. Plotka głosi, że około 40 samochodów utopiono.

Kiedy już tak spokojnie płynęliśmy do brzegu, nie wiedzieliśmy jeszcze ile emocji wzbudzi rozładunek. Nabrzeża było wysokie i strome. Wszędzie stali ludzie z zaciekawieniem obserwujący nadpływający niecodzienny transport. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nawet nie ma gdzie się przytulić do lądu, ponieważ były tam już zacumowane dwie inne łodzie. Nasz sprytny kapitan jakoś sobie poradził. Oczywiście przy manewrowaniu zawadził o skały belkami, na których stały motocykle, w wyniku czego motocykl Analeen prawie spadł na dolny pokład. Musieliśmy na zmianę trzymać wciśnięty przedni hamulec, co utrzymywało przednie koło na belce. Ponownie uzbroiliśmy się w stalowe nerwy i pozwoliliśmy pracować ekipie. Na nabrzeżu było tak mało miejsca, że motocykle trzeba było szarpać i ustawiać w kierunku drogi, tak aby tylko na nie wsiąść i nie patrząc na boki na gazie wjechać pod strome zbocze. Si i Pilar, które podróżowały jako pasażerki, dystans pokonały na piechotę. Nie było innego wyjścia.

Po południu, pełni nowych wrażeń, dotarliśmy do miejsca zwanego Eagle’s Nest na szczycie doliny Hunza, ale o tym już w następnej relacji…

Podziel się:
Kategorie: Attabad Lake, Karakorum Highway, KKH, Pakistan
 

Komentarze (3)

Wspierają nas