Dziewczynka – talizman…

03 września 2012 / 14:37
2 komentarze

Z Samarkandy udaliśmy się w kierunku granicy z Tajikistanem. Wiedzieliśmy, że nie wszystkie są otwarte ale byliśmy pewni ,że jedziemy na dobrą, jak zapewnił nas pogranicznik przy wjeździe do Uzbekistanu. Widocznie coś mu się pomyliło. Z granicy zostaliśmy zawróceni. Do następnej było ok 600km. Nie było na to czasu. Sprawdziliśmy jak wygląda sytuacja z trasą Pamir Highway która była naszym głównym celem w Tajikistanie. Okazało się że wciąż zamknięta. Podjęliśmy decyzję że odpuszczamy Tajikistan, pojedziemy w kierunku Taszkientu i wjedziemy do Kirgistanu z Uzbekistanu. Wróciliśmy do Smarkandy i po ok 30km od miasta w kierunku Taszkientu wyprawa doświadczyła nas po raz kolejny…

Okiem Maxa…

Późne popołudnie. Jedziemy dwu pasmową drogą „szybkiego ruchu” z naszą przelotową prędkością, czyli 5.bieg i 4-5tys. obrotów, co daje 100-max.130km/h i optymalne spalanie na poziomie 5-6l/100km…

Jechałem pierwszy – lewym pasem, Łukasz -prawym w szachownicy 10-15m dalej, zgodnie z wszelkimi standardami bezpieczeństwa…

Na skrzyżowaniu, zza betonowej bandy oddzielającej kierunki ruchów, niepewnie wybiega uzbekistańska dziewczynka , może ma 4latka. Najprawdopodobniej pierwszy raz widziała motocykle i nie oceniła prędkości ani niebezpieczeństwa. W Uzbekistanie przez jezdnie przechodzą wszyscy – tu toczy się życie: ludzie na asfalcie piorą dywany, a w betonowych bandach oddzielających dwupasmowe jezdnie wykuwają wąskie przerwy przez które przepędzają bydło. Również ta dziewczynka postanowiła przebiec. Śliczna, o ciemnych oczach, w czerwonej sukience zatrzymała bieg na środku pasa. Znalazła się może 5m, przed moim motocyklem. Hamuję. Jesteśmy ja i ona, czas się zatrzymał. Hipnotcznie zaczęliśmy przyciągać się wzrokiem. Nie teraz ! – pomyślałem. Odwróciłem wzrok, odbiłem motocykl, minąłem ją na grubość ciemnego warkoczyka. Dziewczyna wznawia bieg, zatrzymując się na prawym pasie. Słyszę pisk opon, odwracam głowę, widzę Jastrzębia tańczącego na przednim kole i jego lot przez kierownice zakończony piłkarskim ślizgiem. Dziewczynka cudownie ucieka. Za nami nic nie jedzie – kolejne szczęście. Zawracam i parkuje. Jeszcze raz szybko oceniam sytuację – dziewczynka cała w ramiona przerażonej mamy, która najprawdopodobniej przywołała ją z drugiej strony drogi. Łukasz już stoi i ogląda leżący motocykl. Wydaje się, że wszystko z nim ok jednak spodziewam się dodatkowych obrażeń, nie mówiąc o motocyklu. Dużo osób widziało zdarzenie, robi się zbiegowisko, cześć osób pomaga postawić maszynę , druga część krzyczy na matkę i podkreśla brak odpowiedzialności. Sytuacja gorąca, ale powoli się uspokaja. Zaczynam oceniać straty. Idę ocenić stan dziewczynki – jest wystraszona ale cała! Łukasz – zdarta dłoń, łokieć, zbity nadgarstek, jest cały! Szybki opatrunek z apteczki PULS i kontrola organizmu po fikołku – jest dobrze! W między czasie przyjeżdża policja, i oferuje pomoc medyczną, która na szczęście nikomu nie jest potrzebna. Zachodzi słońce, ludzie rozchodzą się do przydrożnych domów , a my zaczynamy myśleć o trasie do Taszkientu. Pierwsze oględziny Tenery po dzwonie – czyżby cała?! Wygląda ok. Jadę na test – diagnoza: krzywe lagi przedniego zawieszenia. Zaczynamy serwis sprawdzoną wiejska metodą – przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Luzujemy śruby i naginamy na kolanie w pięć osób. Pamiątkowe zdjęcie i wsiadamy na sprzęty. Robi się ciemno. Mam lepszą koncentrację, decyduje o zamianie Yamahami. Ja jadę jego z krzywą kierownicą, on łapie oddech na mojej. Mamy jeszcze 200km, jedziemy dalej…

Pomimo bardzo niebezpiecznego zdarzenia, sytuacje należy rozpatrywać pozytywnie, wszystkim się udało. Nie wiemy, czy to cud, szczęście, magiczna moc, czy zasługa naszej koncentracji oraz refleksu wyćwiczonego przez wiele lat podczas treningów sztuk walki. Obrazek czarodziejskiej dziewczynki „znikąd” zapamiętamy na długo, stał się naszym talizmanem – symbolem bezpiecznej podróży i przestrogą na dalszą drogę…

Okiem Jastraba…

Rzeczywiście cała sytuacja była mocno dramatyczna. Jadąc z tyłu po prawej stronie Maxa, nie miałem żadnego podglądu na to co dzieje się przy lewej krawędzi jezdni. Nie widziałem zmierzającej na nasz pas dziewczynki. Najpierw zobaczyłem światło hamulca Maxa i mocno nurkujący motocykl a potem ją biegnącą wprost pod moje koła. Zupełnie nie byłem przygotowany na taką sytuację. Jechaliśmy na luzie ok 100 km/h. To był jeden z tych momentów kiedy patrzysz i wiesz że spotkacie się za chwilę dokładnie w tym samym miejscu. Wcisnąłem mocno przedni hamulec, nie wiem czy pomagałem sobie tylnym – pewnie nie. Nie wiem czy prawidłowo zrobiłem wyniesienie, dociążyłem podnóżki i wyluzowałem kierownice – pewnie nie. Taki obrazek miałem przed oczami po raz pierwszy w życiu. Trochę inaczej wszystko wygląda jak pod Twoje koła biegnie pies, owca, osioł czy nawet wielbłąd. Głowa chyba nieco chłodniej i inaczej interpretuje takie fakty. Nie potrafię skojarzyć z której strony minąłem dziewczynkę ani tego czy leżałem przed nią czy już za nią. Być może zamknąłem oczy lub po prostu nie pamiętam.

Następny obrazek jaki mam w głowie po tym jak wybiega pod koła to już lot przez kierownice na asfalt. Potem już wszystko zarejestrowałem. Fikołek, turlikanie, ślizganie i cała reszta. Podniosłem się z asfaltu i odwróciłem sprawdzić czy zdążyła przebiec. Na szczęście się udało i była już w ramionach nierozgarniętej matki. Przysłowiowy kamień spadł z serca i poczułem ogromna ulgę. Zobaczyłem że Max biegnie ocenić sytuacje więc spojrzałem na siebie. Miałem zdartą lewą dłoń, mocno spuchnięty kciuk i prawy nadgarstek. Nadgarstkiem i kciukiem poruszyłem we wszystkich płaszczyznach więc wiedziałem że nie są złamane. Kolejna ulga. Perfekcyjnie spisały się protektory kolan w ciuchach Modeki. Na kolanach nie mam nawet siniaka a ciuchy i jeden protektor są porwane. Mniej dobrze spisał się protektor lewego łokcia który niestety się przesunął i łokieć lekko zdarłem. Crossowe rękawiczki porwały się od razu – stąd obrażenia dłoni.

Podszedłem do leżącego kilka metrów dalej motocykla. Przekręciłem kluczyk i zgasiłem nawigację. Przednie koło było jakoś nienaturalnie skręcone i obawiałem się że jest pokrzywione ale nie przyjrzałem się dokładnie. Motocykl leżał na lewej stronie więc pierwsze co sprawdziłem to prostowana wcześniej dźwignia zmiany biegów. Była cała. Klamka sprzęgła również nie była połamana. Co ciekawe nie pękły osłony dłoni od Touratecha. Trzeba im zwrócić honor bo myśleliśmy że połamią się przy pierwszym upadku. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. Kilka osób pomogło mi podnieść motocykl z ziemi i przepchnąć na pobocze. Po opatrzeniu ran rzuciliśmy drugi raz okiem na motocykl i zobaczyliśmy wykrzywione koło przy prosto ustawionej kierownicy. Miałem flashback z pierwszego obrazka motocykla jeszcze leżącego na asfalcie. Lagi były wykrzywione względem siebie więc pomyśleliśmy że być może przekręciły się w półkach i uda się to naprostować luzując śruby. Zrobiliśmy z pomocą miejscowych wszystko co się dało ale niestety lewa laga była wyraźnie skrzywiona.

Chyba idealnie pasuje do opisania tej sytuacji popularne hasło „szczęście w nieszczęściu”. Dziewczynka szczęśliwie nie wpadła pod koła, ja się nie połamałem, siniaki i otarcia w końcu znikną a motocykl da się naprawić…

Po całym zdarzeniu wsiadłem na motocykl Maxa i pojechaliśmy do Taszkientu…

Podziel się:
Kategorie: Samarkanda, Uzbekistan, Wypadek
 

Komentarze (2)

Wspierają nas