Bukhara pod gwiazdami

03 września 2012 / 07:22
jeden komentarz

Droga do Bukhary była w porządku. Wcześniejsze sygnały o złej nawierzchni okazały się 90 kilometrowym odcinkiem w budowie. Było sporo dziur ale w porównaniu z Beyneu to naprawdę nic wielkiego. Jeździły tamtędy samochody osobowe, ciężarowe a nawet autobusy. Przy samym końcu odcinka spotkaliśmy trójkę tureckich „staruszków” podróżujących na jednym BMW 1200GS oraz dwóch 650. Załadowani byli dość mocno więc prawdopodobnie wycieczka też nie krótka.

Do Bukhary dotarliśmy popołudniem. Mieliśmy namiar na tani nocleg blisko starego miasta więc przystąpiliśmy do poszukiwań. Trochę się pokręciliśmy, aż w końcu Garmin pokazał że jesteśmy blisko starego miasta ale przed nami kilka rzędów zabudowań i wąskie uliczki. Nie mieliśmy ochoty tego wszystkiego objeżdżać więc zaryzykowaliśmy i wjechaliśmy w wąski przesmyk między budynkami ala getto. Było to najciekawsze kilkadziesiąt metrów jakie do tamtej pory przejechaliśmy na wyprawie. Klimatem wszystko przypominało brazylijską favelę. Przeciskaliśmy się wolno na pierwszym biegu slalomem omijając niedomknięte studzienki kanalizacyjne. Po chwili wjechaliśmy na elegancko położony chodnik i wyjechaliśmy z gąszcza zabudowań tuż obok jednej z głównych atrakcji Bukhary –placu Lyabi-Hauz zbudowanego w 1620 roku wokół oka wodnego.

Posiedzieliśmy chwilę na krawężniku, uzupełniliśmy płyny i zjawiła się włoska para na Hondzie Africa Twin z 92r. Skojarzyliśmy, że wcześniej mijaliśmy się na postojach w drodze do Bukhary. Okazało się że szukają tego samego noclegu. Kilka minut potem zjawiła się właścicielka na rowerze. Nie wiemy czy była świadoma, że motocykl to jednak nieco szersze urządzenie od roweru ale namiętnie prowadziła nas przez sam środek małych ryneczków skrytych pod kopułami starych budowli. Bez przesady przez sam środek, aż w końcu dojechaliśmy do przesmyku między ścianą a betonową barykadą. Nie trudno się domyśleć że barykadę ustawiono właśnie po to żeby tam nie wjeżdżać. Nasz włoski znajomy dotarł do połowy długości motocykla i rozpoczął rozbiórkę bagaży. Miał tekstylne torby zamiast kufrów więc nie trwało to długo. My zarządziliśmy odwrót i z powrotem przez ryneczek, pełny rozbawionych twarzy kupców i turystów, objechaliśmy całą budowlę.

Zatrzymaliśmy się około 100m od hotelu. Zgasiliśmy motocykle i oczekiwaliśmy naszej przewodniczki oraz włoskiej pary. Zjawili się po kilkunastu minutach. Przekręciłem kluczyk w stacyjce Tenery. Rozpoczęła się przyjemna dla oka procedura startowa. Dla wszystkich którzy nie wiedza jak to wygląda wyjaśniam, że włączają się zegary a obrotomierz oraz prędkościomierz dochodzą do wartości maksymalnej po czym opadają do wartości zerowej. Mniej więcej w połowie tej procedury nacisnąłem starter. Yamaha umarła. Wszystko zgasło a wskaźnik obrotomierza zawiesił się na wartości 5000rpm czyli na momencie w którym nacisnąłem przycisk startera. Oboje trochę zbledliśmy. Pierwsze co przyszło nam do głowy to akumulator ale nawigacja Garmin, podłączona bezpośrednio do niego, dostawała prąd, więc to nie ta przyczyna. Było już ciemno więc wepchnęliśmy motocykl najpierw do garażu, potem z garażu na podwórze obok ponieważ garaż był dostępny do 6 rano a my lubimy pospać. Rozpakowaliśmy motocykle w międzyczasie rozważając co się mogło stać i gdzie szukać pomocy. Postanowiłem jeszcze raz spróbować ożywić motocykl. Włożyłem kluczyk do stacyjki, przekręciłem i ku mojemu zdziwieniu ożył. Nacisnąłem starter i usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk jednego cylindra, który w tej chwili wydawał się tak kojący. Jedyny ślad jaki pozostał po problemie to zawieszony wskaźnik obrotomierza ale już na poziomie około 3000rpm. Po kilku kolejnych odpaleniach motocykla wskaźnik wrócił do pozycji zero i zaczął pracować normalnie.

Nasz pokój okazał się wygrodzoną przestrzenią na dachu. Noc spędziliśmy pod gwiazdami i był to najbardziej klimatyczny pokój hotelowy jaki dotychczas mieliśmy okazję odwiedzić. Następny dzień spędziliśmy na odpoczynku i zwiedzaniu Bukhary. Stare miasto nie jest zbyt duże więc spokojnie można wszystko zobaczyć w jeden dzień. Medressy robią niesamowite wrażenie. Wieczorem, przy kolacji w hotelu z mafią z włoskiego miasta Bolzano, poznaliśmy kolejna ciekawą osobę – Japończyk Yoshi. Ten człowiek, fotograf, postanowił zrobić sobie przerwę od fotografii zawodowej i wyruszył w świat robiąc zdjęcia ciekawych miejsc i ludzi tylko dla siebie. Początkowo planował podróżować rok a jeździł już 2,5 roku. Był nawet na Antarktydzie. W Syrii, tajna policja, próbowała go aresztować za szpiegostwo kiedy wykonywał zdjęcia w wiosce. Imię Yoshi to dla nas, od momentu jego spotkania, synonim przygody. Pozdrawiamy mafię z Bolzano i człowieka przygodę – Yoshi !

Po kolacji skoczyliśmy na piwko z dwójką Polaków – Grześkiem i Karolem, którym azjatyckie przygody tez nie były obce. Chłopaki dwukrotnie odwiedzili Indie gdzie kupili motocykle Royal Enfield i wrócili na nich do Polski. Tym razem próbowali zrobić podobna akcję na motocyklach Ural, lecz te okazały się prawdziwymi zestawami do samodzielnego i niestety nieustannego montażu na dwóch kółkach, co pokrzyżowało plany chłopaków. Pozdrawiamy i kibicujemy w następnych akcjach!

Rankiem ruszyliśmy do kolejnego miasta na Jedwabnym Szlaku – Samarkandy…

Podziel się:
Kategorie: Bukhara, Uzbekistan
 

Komentarz (1)

Wspierają nas